15 sierpnia 2008

Soul Service znowu zestawia - czas na tropiki

Kolektyw DJ-ski Soul Service DJ Team, znany z produkcji składanek z serii Polish Funk (jej pierwszą część recenzowałem, pozostałych dwóch, przyznaję - nie słyszałem, ale zamierzam się szarpnąć, bo są zapewne równie kozackie) nie próżnuje. Tym razem wziął na warsztat polskie numery czasów siermiężnej PRL, zawierające jednak tropikalne wpływy.

Pełny tytuł składanki brzmiał będzie "WHY NOT SAMBA - Hot coctail of tropical grooves from Cold War Poland". Przyznacie, że brzmi rzeczywiście gorąco, mimo zimnowojennych czasów do których wraca?

Składak zostanie wydany na winylu oraz na CD.

Tracklista przedstawia się następująco:


Strona A:
Young Power - First Not Last
Bemibem - Kolorowe Lato
Wojciech Karolak - Why Not Samba
Test - Sam Sobie Żeglarzem
Jerzy Milian - Gacek
Grażyna Łobaszewska & Crash - W Najprostszych Gestach

Strona B:
Complot Of Six - Pieprzem i Solą
Novi - I Wszyscy razem
Jan Ptaszyn Wróblewski - Rajd Safari
Piotr Figiel - Śniadanie O Północy
Bemibem - Jajecznica
Klan - Epidemia euforii

Bonusowe utwory które znajdą się tylko w wersji CD:

Skaldowie - Juhas zmarł
Jerzy Milian - Czasem bez tercji
Nasza Basia Kochana - Gniewna Piosenka Muminka O Lecie


Dokładny termin wydania nie jest znany, ale płyty są już ponoć wytłoczone, a obecnie trwa druk okładek. Można więc przypuszczać, że premiera nastąpi niedługo.

dodajdo.com

12 sierpnia 2008

Funkoff & Osses - Polish Disco Vol.1

"Polish Disco" to kolejna po "Polish Funk" składanka z polską, taneczną muzyką czasów PRL. Tym razem dwóch blogerów, oraz forumowiczów piszących m.in na forum serwisu Diggin.pl - Funkoff (blog Disco City) i Osses (blog King Of Disco), zebrało i wydało zestawienie polskich utworów disco.

Jak sami twierdzą, tytuł składanki jest pewnym uproszczeniem, bo do Polski, jak i do reszty krajów bloku wschodniego, w owych czasach kultura disco, jako taka, nie docierała. A jeśli nawet, to nie znajdowała zrozumienia w siermiężnej rzeczywistości i zwyczajnie wyprzedzała swój czas. W śladowej ilości, niektórzy artyści starali się przemycić zza "żelaznej kurtyny" jej substytut i oddać klimat w postaci polskiego "produktu discopodobnego". Dzisiaj, po niemal 30 latach, zmianie ustroju i przy półkach uginających się od coraz to nowych gwiazdek polskiej muzyki, możemy wreszcie na trzeźwo ocenić dokonania ówczesnych artystów tego nurtu.

"Polish Disco" to muzyczna podróż do lat 70-tych Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Składankę otwiera "Sygnał Dyskoteki Polskich Nagrań", który w nieco okrojonej wersji stanowił też intro do albumu "W strefie jarania i w strefie rymowania" opolskiego składu hip-hopowego Dinal. 16 utworów jakie składają się na zestawienie, to autorskie kompozycje, oraz covery amerykańskich hitów, wzbogacone o polski tekst. Większość z nich to mocno taneczne kawałki. Świeże, aczkolwiek powalające niekiedy swoistym kiczem. Również w warstwie tekstowej. Okazuje się, że już w epoce Gierka marzono w Polsce o kilometrach autostrad oplatających nasz kraj. Oto w numerze "Autostrada", zespół Aura śpiewa i ostrzega: "nie wyprzedzaj, gdy wielu przed tobą, nie wyprzedzaj i jedź prawidłowo!". Pomyśleć, że do dziś jest to niezrealizowane marzenie kierowców, którzy Fiaty 126p dawno zamienili na bardziej współczesne modele, tylko drogi pozostały te same.

Na płycie znalazły się także utwory takich wykonawców, jak często brana na warsztat przez współczesnych producentów Zdzisława Sośnicka. Jest też Halina Żytkowiak, Vox, czy Urszula Sipińska. Wszystkie ich kawałki cechuje skoczny break i żywe tempo.

Selekcja jest staranna i słychać, że panowie starannie odkurzyli dawno zapomniane zakamarki polskiej muzyki rozrywkowej. Pierwszorzędny digging! Plus należy się również za klimatyczną okładkę. Ta płyta powinna zostać wydana przez którąś z wytwórni i stać dumnie na półce, zaraz obok kolejnych części "Polish Funk". Tym bardziej, że Funkoff i Osses zapowiadają kolejną część. Tymczasem, "Polish Disco Vol.1" dostępna jest tutaj. Miłego odsłuchu.

dodajdo.com

Noon - Pewne sekwencje EP

"Pewne sekwencje" to pierwszy od pięciu lat materiał Noon'a. Jego poprzednie epki "Bleak Output" i "Gry studyjne", oraz nagrana razem z DJ Twister'em "Vision", to dzisiaj już klasyka. Jeżeli dodamy do tego albumy "Światła miasta" nagrany z Grammatikiem i "Muzykę Poważną", oraz "Muzykę Klasyczną" nagrane z Pezetem, wszystkie trzy zaliczane do panteonu polskiego hip-hopu, mamy pełen przekrój dokonań tego warszawskiego producenta. Czy jego najnowsza epka zawiesza poprzeczkę równie wysoko?

Przed jej premierą sporo było pytań, wątpliwości, a niekiedy i kontrowersji. Sam Noon wpędził niejako swoich fanów w nastrój niepokoju, kiedy jesienią 2006 roku ogłosił, że niemal skończony już materiał na EP "8 bitów", jednak nie ujrzy światła dziennego. Przyczynę tej decyzji argumentował faktem, iż nagrania nie są tym, o co Noon'owi chodziło i nie spełniają jego oczekiwań. Słuchacze na forach domagali się wówczas udostępnienia tych tracków w internecie, ale Noon podobno wszystkie skasował. W końcu zdecydował się wydać w Asfalt Records epkę "Pewne sekwencje". Tyle historii.

Materiał to pięć premierowych utworów. Jak na tyle szumu wokół płyty, niewiele, ale to w końcu epka. Czy nie stanowi zatem swoistych popłuczyn po "8 bitów"? Nie wiadomo, bo przecież tych nie słyszeliśmy. Jeżeli jednak odsuniemy ostatnie dwa lata (nie)działalności wydawniczej Noon'a na bok, dostajemy wcale dobry materiał. W przeciwieństwie do mocno 2stepowych "Gier studyjnych", tutaj klimat jest raczej mroczny, a utwory minimalistyczne. 8-bitowe sample ładnie komponują się z dosyć "głębokim" brzmieniem. Pierwszy "Esiane" od razu zapada w pamięć, a potem jest tylko lepiej. "Etron", utrzymany jeszcze w surowym klimacie poprzedza już nieco skoczniejszy "Hoken" z ciekawą linią melodyczną. "So/Raw" z sekcją klarnetu wnosi trochę słońca, ale uczucie niepokoju towarzyszy słuchaczowi do ostatnich dźwięków za sprawą "Warsaw Sun". Słucha się przyjemnie i szybko wraca ochota na powtórkę.

Czy produkcja warta była jednak tego całego artystyczno-duchowego klosza, który rozpiął nad nią Noon? Jeżeli jego słowa o wypływającej z potrzeby serca chęci zrobienia właśnie takiej płyty były szczere, to należą się słowa szacunku. Fani z pewnością będą zadowoleni. Wszyscy inni słuchacze, którzy solowych dokonań Noon'a jeszcze nie znają, powinni raczej nabyć najpierw reedycję "Gier Studyjnych", która jest dostępna w Asfalt Shopie. "Pewne sekwencje" to pozycja na pewno wysmakowana. Jak na mój gust, jest jednak produktem kolekcjonerskim, gdyż w klimacie nowej elektroniki pojawiło się ostatnio sporo dobrych, pełnoprawnych albumów, jak chociażby "Homoxymoronomatura" L.U.C.-a i Rahima. Zwykły słuchacz szukający nowych brzmień, raczej będzie szukał ich dalej. Za mało, za oszczędnie. Taki był zamysł, mi osobiście epka podoba się bardziej niż średnio. Ale nic więcej, chociaż może potrzebuję do niej czasu?

dodajdo.com

Brudny Wosk - Abstract Remixes

Jeżeli po (wielokrotnym, mam nadzieję ;) ) odsłuchu "Class of 90's" Kixnare'a, nadal nie masz dość remiksów amerykańskich kawałków w wykonaniu rodzimych producentów, powinieneś sprawdzić powyższy materiał.

Brudny Wosk - Abstract Remixes, to kolejna dawka ciekawych interpretacji, tym razem nieco mniej znanych (chociaż, jak dla kogo), technicznych numerów takich wykonawców, jak mistrz bębnów Kev Brown, J-Live, oraz tuzów - Pete Rock, czy Busta Rhymes. Jest też remix "Magic" Baatin'a, którego singiel dystrybuował Asfalt Records.

Mogę tylko napisać, że materiał jest ciekawy i spójny. Fajnie buja i jest utrzymany w dosyć lekkim klimacie, jaki osobiście bardzo mi odpowiada. Bębny przyjemnie współgrają z całą resztą utworów, cykacze jak na moje ucho samozwańczego fachowca na swoim miejscu, dobór utworów nie dość, że ciekawy, to poszerzający horyzonty. No i numer Wordsworth ft. Oddisee & Kenn Starr - Head High, który jest niewątpliwym killerem tego zestawienia, przynajmniej w moim odczuciu. Zapada w pamięć, a linia melodyczna plus bit stanowi tutaj wzorowe połączenie. Poniżej tracklista, a tutaj oczywiście darmowy i legalny download. Polecam.

1.Intro
2.J-Live - Harder
3.Baatin - Magic
4.Kev Brown - Work In Progress
5.Q-tip - Do It
6.INI - Fakin' Jax
7.Pete Rock ft. Cl Smooth and Denosh - It's a Love Thing
8.Busta Rhymes - Woo Hah! Got You All In Check
9.Edo.g - Wishing ft. Masta Ace
10.Wordsworth- Head High ft. Oddisee and Kenn Starr
11.Outro

dodajdo.com

Jimson - Gorączka w parku igieł EP

"Gorączka w parku igieł" to tytuł nowej epki słupskiego rapera Jimsona. Dotychczas wydane produkcje, czyli "Oddychaj" i nagrana wspólnie z MeHow'em "Między słowami", zyskały sobie szacunek i uznanie w hip-hopowym drugim obiegu. "Gorączka..." również ma na to spore szanse.

Płyta jest ciężka, bity dosyć "mroczne", ale wyraźnie rytmiczne, a klimat stanowi niewątpliwy wyróżnik tej produkcji. Elektroniczne "piszczałki" całkiem ciekawie współgrają z ciężkimi, monumentalnymi momentami samplami. Jest dosyć agresywnie, chociaż dla oddechu znajdzie się też jakaś orientalna wstawka, bądź spokojniejszy skit (jak gwizdany "Texas Interlude" - fajna miniaturka :)).

Sam Jimson sprawia tym razem wrażenie wyraźnie poirytowanego, wkurzonego na scenę i daje temu szeroki upust swoimi rymami. Lekką ręką dostaje się jakiejś 3/4 mainstreamu, ale nie tylko. Jimson zawsze twardo wyrażał swoje zazwyczaj oryginalne, odmienne, powodowane jego wolnościową w każdym calu postawą zdanie i tym razem nie jest inaczej. Bragga jest oryginalne i czasami dosyć agresywne, jak cała produkcja. Mój osobisty faworyt na tej epce to numer "Eenie-Meenie-Miney-Moe" z gościnnym udziałem Esdwa i Te Tris'a. Ciekawy, niemal w klimacie downtempo bit jak dzwon, plus fajnie wpasowana elektronika i nieprzeciętne wersy.

Na uwagę zasługuje też otoczka "promocyjna" wokół tej epki. Przyznam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten filmowy afisz, trochę wgniotło mnie w krzesło. Przednie! Klimat płyty oddany w 100%. Zresztą w kilku utworach znajdziemy parę filmowych wstawek. Krótko mówiąc, warto sprawdzić. Płyta dostępna oczywiście za zupełną darmochę na stronie Jimsona.

dodajdo.com

Kuba Guzik - Nie ma ciszy w bloku MIXTAPE

Na mixtape Kuby Guzika natknąłem się przypadkiem. "Nie ma ciszy w bloku" swoją zawartością po raz kolejny udowodnia tezę, że wszystko co najlepsze przychodzi do nas niespodziewanie :). Niestety, co jest może dowodem mojej ignorancji, nie udało mi się ustalić kim dokładniej jest Kuba Guzik. Wiem tylko, że jest przedstawicielem bytomskiej sceny hip-hopowej. Ale najważniejsze jest to, co słyszymy, więc przejdę od razu do rzeczy, ok? :)

Mixtape "Nie ma ciszy w bloku" to klasyczny, przekrojowy mash-up kompletnie oldskulowych hip-hopowych i funkowych przebojów. Przyznam, że pierwszy raz spotykam się z czymś podobnym. O ile na przykład Daniel Drumz w swoich mixach stawia na konkretne numery konkretnych i cenionych przez niego artystów, aby uzyskać spójną całość, tak tutaj mamy do czynienia po prostu z zakręconym zestawieniem kamieni milowych współczesnej muzyki rozrywkowej spod znaku hip-hopu, funku i disco!

Na trackliście aż roi się od hitów sprzed lat. Dość powiedzieć, że znalazło się tu miejsce dla takich klasyków jak "Rock It" Herbi Hancock'a, "The Message" Grandmaster Flash'a, czy "Sex Machine" James'a Brown'a. Poza nimi pojawia się cała plejada mistrzów gatunku ze swoimi sztandarowymi numerami - jest Run DMC, Jackson 5, czy Beastie Boys. Nie zabrakło także polskich smaczków. Poza "Ludzie Mówią" Zdzisławy Sośnickiej, czy "Coda" Czerwonych Gitar, prawdziwym rarytasem i strzałem w dziesiątkę był mash-up numeru "Nie ma ciczy w bloku" punkowego zespołu Deuter, pierwszego rapowanego numeru w Polsce, z "Planet Rock" Afrika Bambaataa'y. Wypas! Osobiście z racji miłych wspomnień z dzieciństwa, bardzo miło przyjąłem również "Bez Ograniczeń" Kombi, czyli czołówkę do kultowego programu telewizyjnego "5-10-15".

Podsumowując, jeśli chcesz przenieść się w czasy szalonych hip-hopowych lat 80 w Ameryce, czy dowiedzieć się "do czego tańczyliby b-boy’e, gdyby DJ Kool Herc urodził się nad Wisłą", oraz "usłyszeć 2 pierwsze, polskie, rapowe jointy", sprawdzaj. Godzina świetnej zabawy gwarantowana.

Mixtape wydał label Jeden Front i można go ściągnąć za darmo z bloga Lolypop.

dodajdo.com

Mel / Kazaam - Kultywuj EP

KnockKnock Records przedstawił kolejną po "Przy zdrowych zmysłach" Mef'a darmową produkcję sygnowaną swoim szyldem. Tym razem jest to epka "Kultywuj" duetu Mel/Kazaam. Miło poinformować, że produkcja trzyma poziom i kontynuuje "lekką" hip-hopową linię, jaką zdaje się na dobre obierać ta wirtualna wytwórnia.

Mel to członek grupy Skamander, która pojawiła się gościnnie już w numerze "Fleszbeki" Mef'a. Kazaam to młody producent z Kocka. Gościnnie na płycie możemy usłyszeć m.in Prysa, Chudiniego i Jimsona. Dodatkowo dzięki przyjemnym cut'om słychać Eldo, Ostrego, oraz Smarka.

W warstwie muzycznej epka stanowi smaczne połączenie lekkiego stylu jazzy, ze świeżością bitu, oraz stylistyką "pączków" nieodżałowanego Jay'a Dee (J Dilla). W niezwykle bujającym numerze "Nic śmiesznego" z wręcz nostalgicznym bitem, słyszymy dialogi m.in. z "Alternatywy 4" i "Misia" Barei, czy wypowiedzi polityków z ostatnich kilkunastu miesięcy (oczywiście z naczelnym "białe jest białe, a czarne jest czarne"). Absolutnym killerem tej epki jest jednak utwór "Z vinylu" nagrany wspólnie z Jimsonem. Tak grubego tribute dla muzyki i ogólnie kultury lat 70 nie słyszałem już dawno ("smak lat siedemdziesiątych spod igły, jak Janis Joplin, w domach z betonu nie ma wolnej miłości"). Trzask winylowej płyty, koncertowe cuty, soulowe wstawki i mocny saksofon to znaki firmowe tego numeru.

Tekstowo, poza wspomnianym szacunkiem dla hip-hopowej zajawki do której odnosi się tytuł epki, mamy tutaj do czynienia z codziennymi obserwacjami. Raczej bez specjalnego zacięcia i dobrze. Nie burzy to ogólnie lekkiego klimatu produkcji, utrzymanego w konwencji "robimy swoje, robimy hip-hop".

Podsumowując, KnockKnock Records zalicza kolejne punkty na swoim koncie. "Kultywuj" można słuchać bezpośrednio przed, lub po "Przy zdrowych zmysłach" Mef'a. Przejście w obie strony będzie płynne, bo stylistyka jest bardzo podobna. No i ponownie bardzo przyjemna dla oka okładka. Warto posłuchać.

dodajdo.com

Mef - Przy zdrowych zmysłach (prod. Kixnare, DJ Ike)

Kixnare w duecie z niejakim Mef'em, przy wsparciu DJ Ike, wypuścił "nakładem" KnockKnock Records (Skamander) album "Przy zdrowych zmyłach". Dziewięć numerów (plus jeden "ukryty") na wysokim, równym poziomie, całkowicie za darmo? Takie rzeczy należy "kupować" w ciemno.

"Przy zdrowych zmysłach" na pierwszy odsłuch przypomina "Najebawszy" dwa lata później. Bity Kix'a trzymają poziom, a moim zdaniem słychać progres. Są jakby bardziej dopracowane, jeszcze lepiej skrojone. Bujają tak samo i są niesamowicie melodyjne ("Pewnego dnia"!). Mef płynie po nich bez zarzutu, przypominając czasami Smarka, ale czy to źle? Zresztą, w miarę osłuchiwania się z albumem, zaczyna się dostrzegać jego indywidualny styl. Tematyka to historie "na faktach", z garścią mistrzowskich wersów, które odbiera się bez żenady. Nie bez znaczenia dla przyjemności z odsłuchu są skrecze i cuty DJ'a Ike. Można rzec - dyskretne, wpasowane dokładnie tam gdzie trzeba. Tu i ówdzie pojawiają się wstawki z "Najebawszy", a w ukrytym numerze słychać nawet Kazika Staszewskiego.

Jest to niewątpliwie klimatyczna, bujająca, nie narzucająca się produkcja na solidnym poziomie. Osobiście bardzo spodobał mi się projekt okładki. Kolorystycznie w pełni oddaje "lekki" klimat albumu. Podsumowując - warto sprawdzić, bo jest co.

dodajdo.com

Returners - Different Places One Hip Hop

Returners to nowe wcielenie duetu Little (Włocławek) i DJ Chwiał (Toruń) który do tej pory zasłynął wypuszczając funkujący nielegal "Demo". Możecie go ściągnąć za darmo ze strony Polskiego Podziemia. Jest to naprawdę dobra, fajnie oskreczowana przez Chwiała rzecz.

Nowy singiel otwiera przed chłopakami zupełnie nową drogę w ich twórczości. Pod skrzydłami Asfalt Records, udało się zebrać imponującą jak na polskie warunki listę gości. W trzech singlowych trackach pojawiają się takie persony jak Rasco (Cali Agents), El Da Sensei (ex-The Artifacts), Breez Evahflowin, Supastition, Mic Stylz, Seven, Nat Ill, oraz nasz łódzki Afront.

Produkcja spełnia wszystkie warunki dobrego, tłustego, hip-hopowego singla. Posiada trzy naprawdę bujające numery,w tym jednego prawdziwego "killera", jakim jest utwór "Definition Of A MC" nagrany z Afrontami i El Da Sensei na świetnym, funkowym bicie. Bardzo mocno zapada w pamięć, chce się go słuchać w nieskończoność i tylko zwiększa zapotrzebowanie na długogrający album Returnersów, a o to w singlach przecież chodzi. Poza tym na CD znalazły się dwa instrumentale i wykonania acapella. Jest to więc wierna kopia winylowej "dwunastki", na której także ukazał się singiel.

Całość osadzona jest w hip-hopowych klimatach drugiej połowy lat 90, czerpiących z muzyki groove, a także funku i soulu. Jeżeli dodamy do tego ograniczony nakład (500 sztuk!) i dystrybucję w kilku krajach świata, mamy do czynienia z gorącym materiałem na najwyższym poziomie. Fani mogą zacierać ręce. Kolejny punkt na koncie Asfalt Records. Pozostaje tylko czekać na longplaya Returners. A ten, zatytułowany "Global Takeover" i nagrany wspólnie z El Da Sensei, już we wrześniu.

dodajdo.com

Okiem Kixnare'a - polski hip-hop (grudzień 2006)

Jako, że już niedługo ma pojawić się nowy, producencki materiał częstochowianina Kixnare'a, zapraszam do lektury artykułu, który powstał po przeprowadzeniu wywiadu z Kix'em dla portalu Wiadomości24. Oryginalny tytuł artykułu brzmiał "Okiem Kixnare'a. 10 lat polskiego hip-hopu":
Obchodzimy właśnie umowne 10 lat polskiego hip-hopu. W sklepach pojawiają się z tej okazji reedycje klasycznych albumów sprzed dekady. Tymczasem różnej maści „fachowcy” od dobrego roku starają się nas przekonać, że hip-hop w Polsce się skończył.

Moda przeminęła, dzieciaki w szerokich spodniach dorośli, a telewizje podłapały z kolei świeże w ich mniemaniu zjawisko clubbingu. Osierocony hip-hop wrócił do podziemia i nie ma już tylu odbiorców co w ostatnich, „złotych” latach. Ale czy hip-hop jest gatunkiem, który kiedykolwiek wyszedł z podziemia?

O odpowiedzi na nurtujące mnie pytania postanowiłem poprosić Kixnare’a. Ten producent z Częstochowy, przedstawiciel młodego pokolenia, ale wychowany na oldskulowych produkcjach hip-hopowych i w związku z tym osłuchany, rozumie hip-hop i potrafi spojrzeć na niego trzeźwym okiem jak mało kto. Fani dobrych bitów nad Wisłą z pewnością owego zawodnika znają i doceniają.

Tak naprawdę hip-hop od zawsze, od zarania swoich dziejów był muzyką robioną przez ludzi jarających się bujanymi rytmami odtwarzanymi z winyli. Parafrazując skrót literowy stanowiący nazwę jednej z firm z USA zajmujących się produkcją ciuchów – hip-hop to tak naprawdę zabawa w stylu „for us, by us”. Muzyka grana przez kumpli, dla kumpli. Podobnie jest u nas. Owszem, technikalia i jakość wykonania są ważne. Ale równie ważna, jeśli nie ważniejsza jest ta swoista zajawka. „Ten szósty zmysł, który mam w sobie”, jak rapował Pezet.

Tym co wyróżnia hip-hop z reszty szeroko pojętego świata rozrywki, jest jego przekaz. To jedyny gatunek, gdzie takie wartości jak miłość, przyjaźń, ale także socjologiczne wręcz opisy zjawisk zachodzących w społeczeństwie w tak jasnej, prostej i nie zawoalowanej formie trafiają do słuchacza. Każdy, kto znalazł w sobie odrobinę samozaparcia i chęci, może wykrzyczeć co mu leży na wątrobie, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc. Nieważny jest drogi sprzęt i splendor środowiska. Ważne, żeby mieć coś do powiedzenia.

- Wszystko co robię powstaje na starym komputerze z najgorszą kartą dźwiękową - mówi Kixnare . - Mój gramofon jest niewiele młodszy ode mnie, a odsłuchy to zwykłe głośniki z wieży Sony. Nie mam najlepszego sprzętu, może nie jestem też specem od „poprawności” brzmienia, a equalizer, kompresory i inne wtyczki z dziesiątkami pokręteł, wykorzystuję bez najmniejszej wiedzy, jak to naprawdę działa. Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony z efektów jakie uzyskuję.

I trzeba przyznać, że nie jest to czcze samozadowolenie. Bity Kixnare’a to bowiem stara szkoła czystego, bujającego hip-hopu, po których jego ziomek z Gorzowa Wielkopolskiego z którym korespondencyjnie (przez internet) nagrywa, Smarki Smark, pływa bezbłędnie.

- Bity zacząłem kleić około 6 - 7 lat temu i właściwie od samego początku, aż do dziś jest to dla mnie przede wszystkim świetna zabawa. Jeśli chodzi o inspiracje, to zawsze był to hip-hop oparty na samplingu, kiedyś powiedziałbym "undergroundowy", ale dziś to słowo trochę straciło w moich oczach – mówi Kix.

Hip-hop w Polsce też się zmienił. Właściwie to lepszym określeniem byłoby, że poszedł do przodu. Przecież w połowie lat 90. o tej muzyce w polskim wydaniu słyszało tylko nieliczne grono wtajemniczonych, jarających się pierwszymi produkcjami Wzgórza Ya Pa 3. Potem w radio hip-hopem zaczęła zarażać Bogna Świątkowska i Druh Sławek. Dzisiaj nikogo nie trzeba przekonywać. Sieć pozwala poznawać i śledzić hip-hopowy światek na bieżąco.

Kixnare patrzy jednak na to ze spokojem. - Mamy inne czasy, teraz każdy ma dostęp do wszystkiego. Ja wychowałem się na telewizyjnych programach takich jak Yo MTV Raps, Blah Blah Groove - mówi . - Później był Word Cup, pierwsze numery Klanu, aż wreszcie dostęp do internetu, który zmienił wszystko. O polskich mediach nie chcę się wypowiadać, bo ten temat mnie nie dotyczy i nie interesuje. A jeśli chodzi o dzisiejszą scenę uważam, że każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Nie mam zamiaru nikogo dyskryminować. Myślę, że moja muzyka jest głównie dla takich ludzi jak ja, którzy cenią bardzo klasykę rapu, lata 90., twórczość Native Tongues, DITC, Boot Camp Click, Gangstarr Foundation, Pete Rocka. Sporo też takich którzy widzą we mnie polskiego 9th Wondera, z czego się bardzo często nabijam.

Wydaje się, że gdzieś obok głównego nurtu, działa stara, „trueskulowa” szkoła polskiego hip-hopu, którą tak naprawdę guzik obchodzi mainstream.
- Nie jestem wyznawcą takich podziałów. Śmieszą mnie w ogóle wyznawcy polskiego undergroundu, w ogóle śmieszy mnie to słowo, bo w Polsce oznacza ono wydawanie nielegali. Ja po prostu popieram tych, których twórczość do mnie przemawia. Mało jest w Polsce raperów, którzy potrafią mnie naprawdę sobą "zajarać". Niestety - twierdzi Kixnare.

Sztuką jest dzisiaj zatem umieć umiejętnie skorzystać z dobrodziejstw sieci, czy innych mediów i wybrać naprawdę wartościowe rzeczy. A - jak twierdzi Kix - nie ma tego wcale tak wiele. - Właściwie nie każdy ma czas, żeby szukać nowych rzeczy. Ja bardziej cenię ludzi którzy słuchając muzyki wiedzą dlaczego jej słuchają, potrafią powiedzieć na ten temat coś więcej niż „fajne”. Nie imponują mi osoby które mają 2000 płyt w mp3 i uczą się na pamięć nazw zespołów i ich płyt – mówi.

Takie składy, jak opolski Dinal, mimo iż swój najnowszy album „W strefie jarania i w strefie rymowania” wydali w śmiesznym nakładzie zaledwie 500 sztuk i nie mają szans dotrzeć do mas, cieszą się szacunkiem wśród fanów. Kluczem okazuje się być autentyczność.

Z drugiej strony posiadająca już ugruntowaną pozycję na rynku wytwórnia Asfalt Records serwuje słuchaczom gamę różnorakich brzmień i podobny rozdźwięk w tematyce. Właściwie do intelektualnego i wręcz poetyckiego Fisza z jednej strony i osadzonego w estetyce połączonego Kabaretu Starszych Panów i społeczno-politycznej satyry Łony z drugiej, świetnie pasowałby Kixnare ze Smarkiem, którzy swoją kultową już dzisiaj epkę „Najebawszy” wydali jako bez problemu dostępny w internecie nielegal.

- Myślę o wydaniu płyty coraz częściej. Z tego co wiem Asfalt nie jest chętny do wydawania nowych twarzy - zapewnia Kix - jednak o to się naprawdę nie martwię i myślę tylko o zawartości. Ale póki co, do wydania płyty długa droga, chociaż w międzyczasie będę miał niespodzianki dla tych którzy lubią słuchać moich bitów .

Właśnie tę rzetelność i chęć podążania własną drogą miał na myśli amerykański raper J-Sands, który stwierdził, że rymował przez 14 lat, zanim w ogóle pomyślał o wydaniu płyty.

I o to tak naprawdę chodzi. Jeżeli producenci będą się skupiać na „tłustości” swoich bitów, mc na rzetelnym po nich płynięciu, a całe środowisko razem na ciekawych kolaboracjach, to słuchaczowi nie pozostanie nic innego jak wyłapywać rodzynki i cieszyć się z coraz wyższego poziomu polskiego hip-hopu.

dodajdo.com

Polish Funk – The unique selection of rare grooves

Z próbą skompilowania polskich utworów funkowych jeszcze nie mieliśmy nad Wisłą do czynienia. Wreszcie dokonał tego DJ-ski kolektyw Soul Service DJ Team.

"Polish Funk – The unique selection of rare grooves from Poland of the 70’s", bo tak brzmi pełny tytuł wydawnictwa, to pierwsza polska funkowa składanka. Stanowi początek dłuższej serii kompilacji. Jest to zupełna nowość na rodzimym rynku, bo i temat polskiego funku, soulu, nie jest przecież zbyt szeroki, no i co najważniejsze – popularny. Wydawać by się mogło wręcz, że coś takiego jak „polski funk” nie istnieje. Funk to przecież czarna muzyka, której stolicą może być Nowy Orlean, ale nie Warszawa. A jednak właśnie dźwięki ze sponiewieranej realnym socjalizmem, szarej Polski lat 70 nadają tej płycie unikatowy charakter!

„Artyści, których tu znajdziecie, to zarówno gwiazdy polskiej muzyki rozrywkowej jak i sceny jazzowej. W ich utworach znajdziecie ten funkowy rytm. Dodatkową atrakcją tej kompilacji jest jej unikalność – utwory te często nie miały reedycji na kompaktach i są wygrzebane z mroków polskiej fonografii. Również nigdy nikt nie zestawił polskich utworów w taki sposób, aby podstawą był funkowy groove” – piszą w zwięzłej, okładkowej informacji członkowie Soul Service DJ Team. Pamiętacie tę scenę z filmu „Scratch”, kiedy DJ Shadow grzebiąc w piwnicy ze starymi winylami w poszukiwaniu interesujących go breaków wspomniał, że leży tutaj prawdziwa historia muzyki XX wieku? Z czymś podobnym, oczywiście na mniejszą skalę, mamy do czynienia w przypadku tej płyty.

Artyści zebrani w kompilacji to, jako się rzekło wyżej, śmietanka ówczesnej muzyki rozrywkowej i sceny jazzowej. Mamy tutaj zarówno Big Band Katowice, Breakout, jak i ciętych na wszelkie możliwe sposoby przez zachodnich DJ Novi Singers. Dla sentymentalistów na płycie wśród 13 utworów pojawiają się także Kombi i Czerwone Gitary. Nie jest żadną tajemnicą, że ten okres i ten przedział gatunkowy polskiej muzyki stanowi nie lada pożywkę dla współczesnych producentów. Już po pierwszym przesłuchaniu odnalazłem kilka sampli, które tak mistrzowsko pociął na swoich płytach wrocławski Skalpel. „Polish Funk” to zresztą powiew świeżości również za granicą. Reklamy albumu pojawiły się w renomowanym magazynie Wax Poetics, a sama płyta jest dostępna w sklepowej mekce fanów funku, czyli Dusty Groove.

Samo wydanie płyty jest równie satysfakcjonujące, co jej zawartość. W kilkustronicowej książeczce zawarto krótkie notki na temat artystów, a także pewnego symbolu epoki i miejsca – Skutera Osa (tak, to ten z okładki). To się nazywa budowanie klimatu. Krótko mówiąc, jeśli jesteś fanem dobrych breaków i skocznych brzmień, to musisz mieć tę płytę. Jeśli nie, też warto! Prawdziwy rarytasik.

W Polsce dystrybutorem płyty jest wytwórnia Polskie Nagrania, a więcej o serii Polish Funk można poczytać na stronie kolektywu Soul Service.

dodajdo.com

Daniel Drumz - Electric Relaxation

Nigdy specjalnie nie przepadałem za mixtape'ami. Wychodząc z założenia, że subiektywna selekcja utworów przez danego DJ'a może być gratką jedynie dla producentów lub kolekcjonerów, jako zwykły słuchacz omijałem je szerokim łukiem. Przynajmniej te rodzimych artystów. Bo i poza mixami DJ Twistera nic ciekawego na rynku się nie pojawiało. Niedawno jednak skusiłem się na niepozorny na pierwszy rzut oka mix Daniela Drumza "Electric Relaxation". Muszę przyznać, że wyboru nie żałuję!

Daniel Drumz, czyli znany ze współpracy z grupą Grammatik jako DJ Taśmy turntablista, postanowił zmiksować utwory artystów którzy inspirują i poszerzają jego muzyczne horyzonty. Mix jest składakiem spokojnych, soulowych, funkowych i hip-hopowych numerów. Pojawiają się tutaj tacy artyści jak Common, Erykah Badu, Dwele, Mos Def czy Talib Kweli. I to nie tylko ze swymi sztandarowymi utworami, ale i ciężko dostępnymi remixami (limited white label releases), co stanowi dodatkową atrakcję dla słuchacza. Trzeba przyznać, że owe 60 minut czarnych, momentami brudnych brzmień, to bardzo miłe dla ucha chwile. Można rzec, że jest to swoista podróż po najbardziej wartościowych zakątkach szeroko rozumianego świata hip-hopu. Prawdziwą gratką dla polskiego słuchacza jest gościnny udział na płycie "króla podziemia", jak zwykło się już nazywać Smarki Smarka (chociaż on sam odżegnuje się od tego określenia). Młody, charakteryzujący się niezwykle luźnym płynięciem po każdym bicie jaki podstawi mu się pod nos, reprezentant gorzowskiej sceny hip-hopowej, pojawia się na płycie dwukrotnie. Oprócz niego, można usłyszeć również rhodes Pat Patenta. Takie smaczki to dodatkowy atut tego wydawnictwa.

Z pewnością mix ma charakter niezwykle edukacyjny, a utwory wymieszane są umiejętnie. Nie na darmo na okładce możemy obejrzeć niemal artystyczną instalację - sam Daniel Drumz w koszulce z napisem "Dilla Lives!" otoczony winylami m.in. De La Soul, czy Barry'ego White'a. Bo taki jest ten mix - przekrojowy, kierowany do świadomego słuchacza. Nawiązując do okładki, należy wspomnieć także o niezwykle klimatycznym i eleganckim wydaniu. Okazuje się, że bez zbędnego blichtru i bombek choinkowych, można w Polsce wydać ciekawie oprawione CD w niewysokiej cenie (zaledwie 26 zł z przesyłką). Jego dystrybucją zajmują się m.in. sklepy internetowe Sideone.pl, oraz Ciętydźwięk.com. Na koniec nie wypada nie wspomnieć o jedynym minusie tego mixu. "Electric Relaxation" został bowiem wydany w liczbie zaledwie...300 egzemplarzy. Biały kruk! Spieszcie się, albo szukajcie do skutku, bo naprawdę warto.

P.S. Uwaga, dzisiaj płyta jest już również do ściągnięcia za darmo ze strony Daniela Drumza - wystarczy odwiedzić dział "Download".

dodajdo.com

Łona i Webber - Absurd i nonsens

Nowy album „Absurd i nonsens” znakomitego, szczecińskiego rapera Łony, wydany został pod szyldem "Łona i Webber". Zmiana ta stanowi wyraźne przesunięcie akcentu na producenta i tym razem mamy do czynienia z klasycznym duetem MC i DJ.

Łona to mistrz hiphopowego optymizmu, a także ciętych, czasami sarkastycznych i ironicznych wersów. Jego specjalnością jest inteligentny przekaz na temat aktualnych wydarzeń politycznych i otaczającej rzeczywistości społecznej. Ów "radosny”, a jednocześnie dający do myślenia hip-hop, w skali polskiej sceny jest jedynym w swoim rodzaju.

Płyta jest dosyć krótka (nieco ponad 40 minut), ale treściwa. Tym razem mniej optymistyczna, niż poprzednie albumy. Więcej tu za to ironii i zadumy. Jednak summa summarum, płyta niesie jak zwykle pozytywny przekaz. Jest oczywiście oryginalny utwór o komunikacji w internecie, zarapowany fonetycznie "bez polskich znaków" (sic!). Mamy piosenkę o kiosku ruchu, w której Łona snuje apokaliptyczną wizję świata bez owych przybytków. Rapuje też o ropie naftowej i rozmawia z prezydentem Iranu. Wszystko to zostało podane w lekkim, inteligentnym, czasami wręcz kabaretowym sosie. Z dystansem, ale i głębszą treścią. Żeby z satysfakcją słuchać i dodatkowo rozumieć teksty Łony, trzeba dosyć dobrze orientować się w wydarzeniach w kraju i na świecie, co automatycznie zawęża grono jej potencjalnych odbiorców. Jest to na szczęście selekcja jak najbardziej pozytywna.

Od strony muzycznej również jest lekko. Lekko, to znaczy bez szaleństw. Z pewnością nie są to tłuste, funkowe, taneczne brzmienia. Ot, skoczne, niosące dużo funu, proste bity Webbera, który tym razem postawił na elektronikę. Może i bywało lepiej, ale Łona zagaduje je mistrzowsko. I do tego okładka z rysunkiem Marka Raczkowskiego. A to wszystko za jedyne 20 złotych z groszami. Satysfakcja gwarantowana.

dodajdo.com

O.S.T.R. - HollyŁódź

Od pojawienia się „HollyŁódź”, czyli nowego albumu łódzkiego rapera Ostrego, upłynęło już nieco wody w polskiej, hip-hopowej rzece. Niemniej jednak, nigdy nie jest za późno na kilka ciepłych słów o tym niewątpliwie klasycznym już dziele. Bo i przez ten niemal rok od premiery, oprócz Eldoki, nikt nie zagroził pozycji tego albumu, jako potencjalnego kandydata na produkcję roku 2007.

Przede wszystkim, spokojnie może po niego sięgnąć każdy, nawet jeśli do tej pory nie miał styczności z polskim hip-hopem. Jest ku temu świetna okazja. Brzmieniowo „HollyŁódź” to momentami właściwie czysty funk. Bujające kawałki mieszają się tutaj z tanecznymi rytmami. Klimatycznie album utrzymany jest w latach 70-tych. Przybrudzone bity, momentami funkowe "piszczałki", syntezatory, no i ulubione trzaski winylowej płyty. Wszystko przemyślane, perfekcyjnie wycyzelowane. Brzmienie płyty to od początku do końca czysta przyjemność.

W warstwie tekstowej, jak na Ostrego przystało, mamy do czynienia z rozterkami 27-latka, który próbuje odnaleźć się w kapitalistycznej rzeczywistości Polski A.D. 2007. Problemem jest bezrobocie, instrumentalne traktowanie obywatela przez rządzących, dylematy emigracyjne. Ostry w kilku utworach wzbił się na wyżyny swoich lirycznych umiejętności. Flagowy wers pochodzi z utworu "Daj mi pracę" i mógłby właściwie stać się mottem albumu, a nawet pokolenia: "Zdobywać wiedzę, doświadczenie, palcami złapać szczęście, więcej nie chcę - tylko daj mi pracę w moim mieście". Dostaje się politykom. Afirmacji, w nota bene bardzo dobrym kawałku "Reprezentuj" poddane zostało po raz kolejny łódzkie osiedle Bałuty, gdzie O.S.T.R. urodził się i mieszka. Nie zabrakło współpracy z zagranicznymi ziomkami Ostrowskiego (Craig G, Dirty Diggers). Jest też skit z "udziałem" Bronisława Komorowskiego i jego wypowiedzią o polskich lotnikach. Humor, swada, ironia.

Jednym słowem – jest to bardzo solidna, podszyta funkiem pozycja, prawdziwy hip-hop na europejskim poziomie. Kolejny punkt na koncie wytwórni Asfalt Records. Podchodziłem z dystansem, polubiłem od pierwszego przesłuchania. Kto jeszcze nie słyszał, powinien natychmiast udać się do sklepu i nadrobić zaległości. Polecam.

dodajdo.com

Afront - Coraz Gorzej

„Coraz gorzej”, drugi album łódzkiego duetu Afront to zapewne jedna z mniej docenionych ostatnio płyt hip-hopowych w Polsce. Zaciekawiła stosunkowo mniejszą liczbę słuchaczy, gdyż przyszło jej konkurować z uznanymi składami i była zmuszona atakować pozycję Fisza i Emade. Nie znaczy to, że nie sprostała temu zadaniu. „Coraz gorzej” to prawdopodobnie najświeższa premiera 2006 roku.

Afront to Jasiu i Kas, dwóch raperów z łódzkiego Teofilowa, zresztą znajomi O.S.T.R-a. Zadebiutowali w 2004 roku również niedocenionym albumem „A miało być tak pięknie”. Wówczas produkcją bitów zajął się właśnie Ostry. Tym razem za podkłady odpowiedzialny jest młody producent z Brzegu – Metro. Koneserzy mogli poznać jego nieprzeciętne umiejętności słuchając wydanej w ubiegłym roku winylowej epki „Antidotum”. I chociaż Jasiu i Kas mają do powiedzenia wiele ciekawego, to właśnie produkcje Metro są najjaśniejszym punktem albumu.

Po pierwsze w brzmieniu Metro słychać fascynację Madlibem i generalnie producentami kultowej kalifornijskiej wytwórni Stones Throw. Szeleszczące, szarpane, nawet pozornie chaotyczne bity skonstruowane z króciutkich, wyłowionych z najdziwniejszych funkowych płyt sampli, układają się w bujającą całość. Takie brzmienie to zupełna nowość na polskim rynku. Zapewne nie wszystkim przypadnie do gustu. Sami Jasiu i Kas w jednym z wersów, nawiązując do bitów Metro pytają – „Metro, coś ty przyniósł?”. Rzeczywiście, produkt obiektywnie ocenią zapewne tolerancyjni dla wszelkiej maści eksperymentów słuchacze. Jedno można powiedzieć na pewno – bity są brudne, tłuste i na światowym poziomie.

Jeżeli mowa o warstwie tekstowej, to Jasiu i Kas nagrali po prostu manifest poirytowanego pokolenia dwudziestolatków. Społeczno-polityczne zacięcie bije z „Coraz gorzej” od pierwszych wersów. Taka płyta była potrzebna. Kiedy inni rapują o imprezach, panienkach i blantach, Afront rozlicza amatorów z Wiejskiej, punktuje wrodzoną zawiść Polaków, zagłusza Radio Maryja i odsłania absurdy życia politycznego, które staje się nie do zniesienia. Jednocześnie czynią to z humorem, nie próbując udawać młodocianych mędrców, którzy pozjadali wszystkie rozumy. Z przymrużeniem oka odkrywają fenomen Mandaryny i płytkość polskiej sceny muzycznej. Za chwilę zastanawiają się, dlaczego tylko połowa ludzi chodzi na wybory, stawiając ostatecznie diagnozę, że jest to efekt pozostawania przez pół wieku „na pasku” obcego mocarstwa. Niewątpliwie żeby w ogóle nadążać za przekazem Afrontów należy orientować się w wydarzeniach społeczno-politycznych. Imprezowi słuchacze hip-hopu z doskoku nie znajdą tutaj nic ciekawego.

Podsumowując, warto sięgnąć po tę płytę. Szczególnie świadomi obywatele będą jej słuchać z uśmiechem na twarzy. Przesłuchanie czternastu utworów na „Coraz gorzej” na pewno nie będzie czasem straconym. Produkcje Metro i nawijki Jasia i Kasa okazały się niezwykle udanym połączeniem. A że Afronci najwyraźniej zmierzają w dokładnie przeciwnym kierunku niżby to sugerował tytuł płyty, warto do tego albumu często wracać. Polecam.

dodajdo.com

Fisz Emade - Piątek 13

Duet braci Waglewskich – Bartek i Piotr, czyli Fisz i producent Emade wraca w wielkim stylu. Album „Piątek 13” to powrót do korzeni, a jednocześnie kolejny krok naprzód.

Zanim „Piątek 13” zaczął kręcić się w moim odtwarzaczu, miałem pewne obawy. Czy powrót do klasycznego hip-hopu po tylu eksperymentalnych płytach i poszukiwaniach ma jeszcze sens? Czy może się udać? Obawy okazały się bezpodstawne. Fisz po raz kolejny ma wiele do powiedzenia, co stanowi mieszankę wybuchową w połączeniu z fantastycznymi, jak na moje ucho, podkładami Emade, którego osobiście uważam za jednego z najlepszych producentów w Polsce.

Przy pierwszym kontakcie z płytą słuchacz może odnieść wrażenie, że cofnął się do czasu „Polepionych dźwięków”. Tak może zadziałać otwierający album utwór „Bla bla bla numer dwa”. Szybko jednak okazuje się, że nie stanowi on kontynuacji socjologicznych obserwacji Fisza sprzed kilku lat. Sama płyta jest jednak maksymalnie ironiczna i sarkastyczna. Czuć powiew świeżości. Bity Emade są nowoczesne i skrojone niczym dobry, modny garnitur. Na tym perfekcyjnie przygotowanym stanowisku pracy Fisz czuje się jak ryba w wodzie i płynie po bicie torpedując słuchacza potokiem porównań i trafnych określeń na otaczającą rzeczywistość. Z pewnością nie jest „debiutantem jak na mundialu Tabago i Trynidad”. Zapewnia też, że nie skończy „w przedbiegu jak Cimoszewicz”.

Płyta pełna jest smaczków które z pewnością ucieszą fanów szalonych pomysłów Fisza, Tworzywa Sztucznego i generalnie ludzi z Asfalt Records. W kilka utworów Emade wplótł sample z poprzednich płyt. Mistrzowskim posunięciem okazał się gościnny występ Antosia i Ady w utworze „Jesteście gotowi?”. Jak zapewnił Fisz w jednym z wywiadów, są to po prostu dzieci warszawskich znajomych Fisza i Emade, które na co dzień biegają gdzieś po podwórkach Ursynowa. Ich pocieszne głosy pojawiające się w najmniej spodziewanych momentach wywodu Fisza, okazały się świetnym zabiegiem. Wśród innych gości znajdują się także sztandarowe postaci znane z poprzednich płyt – Envee, Pablo Hudini w fantastycznym numerze „Krew”, czy O.S.T.R. w bonusowym „Plastiku”. W sumie na płycie znajduje się 14 utworów, a album nie jest ani za długi, ani za krótki. Jest w sam raz i kiedy wybrzmiewa ostatni sampel, aż chce się posłuchać go jeszcze raz od początku.

Na uwagę zasługuje znakomite wydanie albumu. Słuchacz dostaje płytę w ładnie zaprojektowanym, tekturowym digipacku i - co jest nowością w przypadku wydawnictw Asfaltu - książeczką z tekstami utworów. Lektura ta wbrew pozorom przydaje się bardzo. Fisz „nawija” na tej płycie jak nigdy i czasami wręcz konieczny jest wgląd w tekst, aby nie uciekł kontekst ani pointa. Sama okładka albumu również jest w moim odczuciu mistrzowska.

Podsumowując, „Piątek 13” jest znakomitym albumem dla fanów dobrych brzmień. O ile ostatnie produkcje w postaci „Fru!” Fisz Envee, czy „Numer Jeden” Bassisters Orchestra mogły okazać się niestrawne dla niedzielnych słuchaczy Fisza i jego otoczenia, tak „Piątek 13” śmiało można polecić każdemu. Inteligentne i błyskotliwe teksty, nowoczesne, dopracowane bity i znakomite wydanie. Polecam gorąco.

dodajdo.com

Dinal - W strefie jarania i w strefie rymowania

Pierwszy longplay opolskiej grupy hip-hopowej Dinal „W strefie jarania i w strefie rymowania” to rytmiczne dźwięki i luźne, zabawne, chociaż czasami sarkastyczne teksty. Wszystko doprawione bujającym, funkowym brzmieniem. W efekcie mamy do czynienia z autentycznym rapem na wysokim poziomie. Dinal nie narzuca się, ani nie poucza słuchacza mentorskim tonem. Bujające pętle sączą się z głośnika przypominając odbiorcy, że cały czas świeże produkcje hip-hopowe znad Wisły mają się całkiem dobrze.

Dinal, czyli Wankz, Mej, Urb i Karol śmiało mogliby konkurować z najlepszymi składami z zagranicy. Ich egzystowanie gdzieś obok głównego nurtu hip-hopu prezentowanego w mediach i pozostawanie w podziemiu, to tylko kolejny dowód na niedojrzałość rodzimego rynku. Cios - jak mawia Pan Wankz i to mocny!

„W strefie jarania i w strefie rymowania” to pierwsza długogrająca płyta opolskiego składu. Wcześniej wydali na winylu demo „Kaseta demonstracyjna”. Naturalną więc koleją rzeczy powinno być poprzedzenie longplaya gorącą epką. Dinal postanowił jednak iść swoją drogą. Album zawiera 15 zróżnicowanych utworów i są to tak świeże pomysły, że długo nie pozwalają o sobie zapomnieć.

Poza zabawnymi utworami, takimi jak np. „Zostawiłem swój portfel na Malince”, będący nawiązaniem do numeru „I Left My Wallet In El Segundo” grupy ATCQ, czy uzasadnionymi przechwałkami na temat własnej twórczości, w numerze „Siewka” znajdziemy także np. piosenkę o zdrowym trybie życia. W „Bułkach z szynką” dostajemy praktyczne rady na ten temat. Karol „przypomina jak minister zdrowia”, że palenie szkodzi. Dalej Wankz rapuje, że „kiedy diabeł pije benzynę i je smar” on „je prowitaminy i pije tran”, a także wspomina, iż „nigdy nie je na szybko żarcia” mimo, że żaden z niego „alterglobus z naszywką ganja”. Kiedy kończy rady trafnym „piję wodę bez zbędnych toksyn, to bezwzględny syf, szkoda bezcennych opcji”, to mamy pewność, że nie są to „żadne rady dla zimnych łokci w Fordach Escortach”, ale to po prostu „Pan Wankz ogarnia swoje zdrowie”.

Album pełen jest tego typu trafnych, zabawnych, podwójnie rymowanych i przemyślanych wersów. Zdarzają się także chwile zwątpienia, a raczej zdrowego oglądu rzeczywistości. W „To jest ten” Dinal przedstawił problemy współczesnego pokolenia dwudziestokilkulatków. Ma do niego uzasadnione pretensje, ale wierzy, że w przyszłości dojdzie do głosu. Bo mimo iż „teraz niby robi te studia większość” i „pewnie i tak będą układali pudła w Tesco”, a „kiedy umarł papież ogłoszono generację, to pokolenie ogłosiło emigrację i zamiast tu zmieniać los, chcą już zwiewać stąd” pojawia się nadzieja i wiara w to, że mimo iż „mają zło i samotność, to mają coś więcej niż samą złość”. Mają bowiem tę „moc która tli się jak lont i może eksplodować w nich jak chcą”. Społeczne zacięcie to atut i często pomijana, lub wyśmiewana w rodzimym hip-hopie kwestia, co tylko dobrze świadczy o zdroworozsądkowym podejściu do sprawy chłopaków z Dinala. W warstwie tekstowej i technicznej mamy do czynienia z rapem na naprawdę wysokim poziomie!

Jeżeli chodzi o brzmienie, to za wspomniane czasami funkowe, często gęsto na maksa rytmiczne podkłady odpowiadają Urb, Mej, oraz Zagubione Indeksy. Skrecze wykonał DJ G-Unitra, ale oprócz wspomnianych person na płycie pojawia się cała plejada znanych z podziemia wykonawców. Mamy zatem Zkibwoya, żeński pierwiastek na płycie w postaci Lilu, oraz Daniela Drumza, czyli kolejne wcielenie znanego ze współpracy z warszawskim Grammatikiem DJ Taśmy. Cała ta kompania świetnie się bawi, robiąc porządny hip-hop.

„W strefie jarania i w strefie rymowania” to pozycja obowiązkowa dla każdego fana polskiego rapu. Płyta wydana w klimatycznym digipacku, dostępna była w cenie zaledwie 15 zł na stronie www.east.eventz.pl w dziale „sklep”. Album ukazał się także na winylu, co z pewnością ucieszy koneserów. Jedyną wadą wersji CD jest, jak to bywa w przypadku podziemnych produkcji, śladowy nakład. Płyta ukazała się w ilości zaledwie 500 egzemplarzy. Biały kruk. Szukajcie, mimo upływu czasu, u mnie cały czas w odtwarzaczu!

dodajdo.com

11 sierpnia 2008

Start

"Polskie Breaki" witają w nowej szacie graficznej (wiem, lubię zmiany i oszczędność formy). W kolejnych postach znajdziesz moje wszystkie dotychczasowe recenzje płytowe które znalazły się w poprzedniej wersji bloga. Szkoda było się z tym rozstawać. Taki gest. A po co piszę tego bloga? Dla nowych i starych czytelników, w kilku punktach: co, jak i dlaczego:

  • jest on wyrazem moich muzycznych zainteresowań
  • lubię słuchać dużo różnej muzyki
  • szczególnie pochodzącej z Polski
  • dlaczego? Bo tutaj się urodziłem, tutaj mieszkam i uważam, że język polski znakomicie pasuje do opisywania polskich spraw i polskiej duszy
  • poza tym polska muzyka i polskie tradycje muzyczne w ogóle, to jest coś, co zasługuje na szacunek
  • bo w Polsce jest sporo ludzi na poziomie, tworzących muzykę na poziomie
  • bo mi się podoba i stanowi moje największe hobby w życiu (albo na równi z futbolem)
  • za najbardziej wartościowych i autentycznych przedstawicieli współczesnej sceny uważam twórców z nowych nurtów
  • słucham więc sporo hip-hopu, czy ogólnie muzyki miejskiej i wszelkich elektronicznych zajawek, ale nie stronię od innych gatunkowo rzeczy
  • lubię nie być robionym w wała przez artystów, dlatego sam ich nie przekręcam
  • jeżeli coś trafia na ten blog, to znaczy, że złapałem na to zajawkę, szanuję artystę i posiadam to coś w oryginale!
  • a jeśli ta ideologia wydaje Ci się naciągana: tak, lubię potrzymać w ręce pudełko albo digipack z ładną okładką, bo jestem estetą, zajawkowiczem, quasi-kolekcjonerem i nie rozmawiam w towarzystwie o albumie, jeśli ktoś "widział" go tylko w mp3
  • chociaż sam ściągam, ot tak, na próbę - skoro sieć daje takie możliwości?
  • lubię społeczno/polityczno/storytellingowe zacięcie, dlatego takich wykonawców będzie tu najwięcej
  • lubię kiedy coś jest grane po coś i dla kogoś
  • aczkolwiek jestem też fanem rozlicznych, tanecznych brzmień, chociaż prywatnie prawie nie tańczę (chyba, że sam w pokoju, kiedy mam dobry humor)
  • po co piszę? bo lubię, bo zamiast układów scalonych jara mnie recenzowanie płyt, które uskuteczniam to tu, to tam, obserwowanie sceny, kultury muzycznej i pisanie własnych przemyśleń na te tematy
  • bo z muzyką obcowałem nawet nie od kolan, ale od małego. Jako gówniarz nagrywałem na kasety swoje wersje przebojów wczesnej Kylie Minogue oraz Jasona Donovana (oni byli parą?), a w czasach szkolnych byłem ultrasem Kazika
  • trochę za mało, jak na muzycznego guru, nie? Hołdysem nie jestem
  • ale to chyba te dwa okresy w życiu ukształtowały moje gusta
  • a zatem - lubię solidnie, na poziomie, z przytupem i popkulturowo zarazem
  • musi być w tym ten, niekoniecznie rapowy, break
  • Polski Break!
Piona i przyjemnej lektury!

dodajdo.com